sobota, 28 listopada 2009

niby nic a jednak coś

Słońce wstało z jesiennego letargu a ja wraz z nim. Niewiarygodne jak splot różnych okoliczności i zdarzeń może wpłynąć pozytywnie na nastrój człowieka i tak po prostu obudzić go z marazmu jesiennych tygodni.
Mała wielka rzecz, mały wielki gest, małe wielkie słowo...
Czasem wszystko wokół sprawia że wydaje się nam że nie mamy nic, że straciliśmy wszystko, czasem niby nic potrafi sprawić że odzyskujemy siebie...

sobota, 21 listopada 2009

tyle różnych dróg trzeba przejść żeby gdzies dojść...

Człowiek się nie obejrzał a jest już 21 listopada fakt faktem pogoda póki co na to nie wskazuje ale kalendarz tak podpowiada. We wrześniu zaliczyłam dwu tygodniowy pobyt nad naszym pięknym Bałtykiem kapiąc się w na pozór zimnej wodzie ale widoki jak zawsze niezapomniane. Ogólnie pobyt zakończył się wizytą u lekarza po powrocie i kolejną dwu tygodniową można by powiedzieć rekonwalescencją-nie nie to nie z powodu kąpieli-po prostu klimat prawdopodobnie mi nie służył-fakt Hel jak na polskie warunki ma specyficzny klimat-woda z każdej strony-kocham morze ale niestety ono najwyraźniej nie kocha mnie. I tak oto cały wrzesień zleciał nawet nie wiem kiedy. W sprawach niejasnych sytuacja się wyjaśniła i wybieliła i wszystko wróciło przynajmniej na krótko do ładu i składu aby potem uderzyć ze zdwojoną siłą jak się okazało. Październik jak to październik pozwolił się oswoić z myślą nastania jesieni(choć uważam że to tez wspaniała pora roku zwłaszcza do kontemplacji i szukania siebie w sobie). Listopad natomiast stał się chyba punktem krytycznym w wielu sprawach. Dlaczego punktem krytycznym?Bo osiągnęłam emocjonalne dno-dosłownie i to nie jest tylko jesienna depresja tylko po prostu prawdopodobnie depresja skrywająca sie i rosnąca w siłę od dłuższego czasu... Z drugiej strony nie ma tego złego... jak zawsze i potrafię dostrzec też pozytywne jej aspekty.Po 1 jak wiadomo przyjaciół poznajemy w biedzie i kogoś kogo uważałam za przyjaciela okazał się zwykłym... dwulicowym manipulatorem i egoistą-przynajmniej wyszło co miało wyjść choć było to bolesne , po 2 jak człowiek osiąga dno to potem zaczyna się odbijać od niego(mam nadzieję że mi się też niedługo uda powoli powoli ale do przodu ). Z życiem jest tak że kiedy spotyka nas coś złego, smutnego tłumaczymy to nauką na przyszłość wzmocnieniem bo przecież jakoś musimy się pocieszyć i znaleźć wytłumaczenie. Jednak jeśli dłuższy czas żyjemy w niemocy i bierzemy udział w wydarzeniach które nas przytłaczają i utrudniają wszystko przychodzi taka chwila że tłumaczenie że co nas nie zabije to wzmocni przestaje mieć swój sens choć i tak nadzieja umiera ostatnia.
Spełnienie(dla każdego to co innego) w życiu daje niesamowitą siłę i poczucie bezpieczeństwa . Bez tego nie można szczęśliwie żyć, bez tego nie ma nic. Warto do tego dążyć słuchając siebie nie innych którym wydaje się że wiedzą co jest dla nas dobre. Dlatego pierwsze co się powinno zrobić to usiąść nie raz nie dwa i zastanowić się nad sobą i swoimi pragnieniami i poznać siebie... to jest klucz do szczęścia...